niedziela, 7 października 2012

Rozdział 4.



     Wstałam koło ósmej czując jak mój brzuch domaga się jedzenia, problem w tym, że nie mogłam zaspokoić jego potrzeby. Przeciągnęłam się leżąc na łóżku i zdając sobie sprawę, że powinnam wstać i udać się do sklepu, czego za grosz nie chciało mi się robić. Wpatrywałam się w sufit co ostatnio robiłam dość często i uśmiechałam się sama do siebie zastanawiając się nad tego powodem. Czyżby jeden mężczyzna, który przez przypadek na kilka minut pojawił się w moich życiu był przyczyną tego, że uśmiech nawet nie schodził mi z twarzy? Czułam się jakbym przez sen się uśmiechała gdyż policzki zaczynały mnie boleć a oczy wciąż były przymrużone. Wygramoliłam się z łóżka kierując się do łazienki, w której umyłam jedynie zęby i uczesałam niedbałego koka. Sklep miałam blisko domu więc makijaż czy idealna fryzura nie była mi potrzebna. Ubrałam krótkie jeansowe spodenki i zwykłą białą bokserkę po czym sięgnęłam po telefon i portfel.

-Dzień dobry Ben- uśmiechnęłam się do portiera zeskakując z ostatniego schodka.

-Dzień dobry Hope- odpowiedział promiennym głosem młody mężczyzna szukający czegoś w komputerze. Wyszłam z bloku przebiegając szybko przez ulicę, przez którą na moje szczęście nic nie przejeżdżało, nieraz przez moje roztrzepanie wpadłabym pod samochód. Będąc na drugiej stronie ulicy spojrzałam do góry by móc zlustrować blok stojący przede mną. Nie różnił się on niczym od mojego, również był dwu piętrowy, czarny, z dużą ilością okien. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do sklepu, który mieścił się kilka metrów dalej. Po ulicach Santa Ana w tym czasie przewijało się kilku ludzi, jednak nie jest to porównywalne z ilością osób, które pokazują się tutaj w południe. Wszyscy udają się na plażę by móc zamoczyć swoje rozpalone ciała w przyjemnym morzu, pograć w siatkówkę czy po prostu się poopalać bądź spotkać się ze znajomymi. Będąc w liceum całymi dniami mogłam siedzieć na złocistym piasku z najlepszymi przyjaciółmi, z którymi nigdy nie było nudno, za pewne robiłabym to wciąż gdyby nie fakt, że Tyler nie lubił siedzieć na słońcu. Nie ma Tylera jest możliwość siedzenia na plaży- na samą myśl uśmiechnęłam się w duchu nie mogąc się doczekać aż słońce obdaruje mnie brązową opalenizną.

     Przemieszczałam się między sklepowymi półkami i wrzucałam do koszyka wszystko co popadnie, czy miało mi się to przydać czy nie. Zawsze może mnie najść ochota na śledzie, których tak naprawdę nienawidzę, jednak i tak znalazły się one w moim koszyku, z którego prawie się już wysypywało. Stałam przy półce z płatkami śniadaniowymi i zastanawiałam się, na które się zdecydować, kiedy w pewnej chwili poczułam jak kogoś ręce zasłaniają mi oczy uniemożliwiając mi jakikolwiek widok. Podskoczyłam ze strachu dotykając dłoń, które przerwały mi czytanie składników jednych z musli.

-Zgadnij kto to- rozpoznałam głos mężczyzny, który szeptał mi do ucha. Uśmiechnęłam się delikatnie i odwróciłam się widząc przed sobą José, który wyglądał jeszcze piękniej niż wczoraj. Miał na sobie białą bokserkę, która idealnie kontrastowała z jego ciemną karnacją, do tego szare, luźne spodenki do kolan i czarne japonki na stopach.

-Co tu robisz?- zapytałam rozglądając się dookoła. W sklepie poza mną i mężczyzną była jedynie kobieta kręcąca się w kółko, już kilka razy rzuciła mi się już w oczy a byłam tutaj może z piętnaście minut.

-Chyba to samo co Ty- uśmiechnął się a zaraz później skinął głową na mój pełen koszyk. Spojrzałam na jego dłonie, w których znajdowały się jedynie dwie bagietki.

-Faktycznie- zaśmiałam się promiennie wrzucając musli do koszyka- Po prostu dziwne, że ktoś tu przychodzi o tej porze- wzruszyłam ramionami i oboje ruszyliśmy przed siebie, najprawdopodobniej do kasy chyba, że spotkam jeszcze coś ciekawego na swojej drodze. O, orzeszki, nie Hope, nie przesadzaj.

-Nie umiem spać do późna, szkoda wakacji- wyjaśnił Hiszpan po drodze biorąc do rąk orzeszki, na które ja właśnie się czaiłam. Uśmiechnęłam się stając przy kasie, w której siedziała kobieta po czterdziestce stanowczo znudzona swoją pracą. Wyłożyłam zakupy i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że chyba przesadziłam. Większość mojego jedzenia to słodycze, za którymi w zasadzie nie przepadam, ale czasami kiedy najdzie mnie ochota okazuje się, że nie mam nic co mogłoby mi poprawić humor, dlatego tym razem postanowiłam się zabezpieczyć i kilka czekolad wylądowało w moim koszyku.

-Albo kochasz słodycze, czego nie widać- mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem dzięki czemu na mojej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce, a ja mogłam jedynie modlić się by on tego nie zauważył- albo mieszkasz z niezłą gromadką dzieci- zaśmiał się kładąc na ladę swoje skromne zakupy.

-Nic z tych rzeczy- uśmiechnęłam się płacąc sympatycznej kobiecie, którą znałam z widzenia i ona najprawdopodobniej mnie też ponieważ zawsze jak wchodziłam do sklepu obdarowywała mnie promiennym uśmiechem. Spakowałam swoje zakupy do papierowej siatki, którą chwyciłam pod pachą i poczekałam na mężczyznę.

-Daj pomogę Ci- zaproponował wyciągając ręce w moim kierunku.

-Nie, przestań, dam radę- uśmiechnęłam się odsuwając się od José.

-Nalegam- brunet zabrał mi torbę z rąk, która jak dla niego była lekka jak piórko a ja ledwo ją unosiłam, więc w zasadzie powinnam całować mu stopy, za to, że mi ja wyrwał. Oboje wyszliśmy ze sklepu idąc wolnym tempem po ulicach miasta, które o dziesiątej rano wyglądało cudownie. Ludzie zaczęli wychodzić ze swoich domów i udawać się na plażę by zająć jak najlepsze miejsce. Słońce świeciło już chyba od siódmej rano więc na większości twarzach można było zobaczyć uśmiechy spowodowane tym faktem. –Zapraszam Cię na śniadanie- zaproponował mężczyzna na co ja jedynie poczułam jak serce ściska mi się z radości, jednak mimo wszystko nie chciałam tego po sobie pokazywać. –Jeśli oczywiście nie masz innych planów- dodał uśmiechając się delikatnie. Plany? Skąd plaża poczeka, bałagan w mieszkaniu również.

-Mam nadzieję, że będzie ono nieco bogatsze niż Twoje dzisiejsze zakupy- zaśmiałam się w tym samym momencie co Hiszpan i oboje stanęliśmy pod moim blokiem.

-Nie, dostaniesz suchą bagietkę- zażartował brunet wręczając mi do rąk torbę z moimi zakupami. José podał mi dokładny numer swojego mieszkania po czym pożegnaliśmy umawiając się u niego za pół godziny. Wbiegłam po schodach zdyszana otwierając drzwi, ściągnęłam trampki zostawiając je niemalże na środku przedpokoju. Kierując się do łazienki ściągałam z siebie każdą część garderoby rzucając ją gdzieś w kąt, weszłam pod prysznic pozwalając na to by mojego ciało zostało oblane chłodnymi kroplami wody, które w tym momencie były bardzo uspokajające. Wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem i podeszłam do garderoby szukając czegoś odpowiedniego na dzisiejszy dzień. Muszę stwierdzić, że dawno nic nie zmieniałam w mojej szafie, wzrokiem napotkałam nawet ciuchy z liceum, w których już dawno nie chodzę jednak mam do nich jakiś sentyment i podczas każdych wielkich porządków omijam te ciuchy szerokim łukiem. W końcu w ręce wpadła mi turkusowa sukienka, którą kupiłam miesiąc temu a nawet nie miałam okazji jej ubrać. Bez zastanowienia oderwałam metkę i założyłam sukienkę przeglądając się w lustrze, do tego białe converse i mogę iść na wymarzone śniadanie.

Zapukałam delikatnie do drzwi zastanawiając się czy nie powinnam czegoś ze sobą zabrać. Rodzice zawsze mnie uczyli, że idąc w gości powinno się coś przynieść gdyż ten gest jest zazwyczaj odbierany jako podziękowanie za zaproszenia. Niestety tym razem nie miałam nic co mogłabym podarować mężczyźnie, którego praktycznie w ogóle nie znałam. Może nadarzy się jeszcze okazja by zawitać do jego skromnych progów a wtedy postaram się o to zadbać i podarować mu coś co pokaże jak bardzo jestem wdzięczna.

     Drzwi się uchyliły a w nich stanął José z promiennym uśmiechem i gestem ręki zaprosił mnie do środka. Przekroczyłam próg i rozglądnęłam się dyskretnie po mieszkaniu, które miało dosłownie taki sam układ jak moje. Wielki salon połączony z kuchnią, niedługi korytarz, który prowadził do sypialni i łazienki, oraz jeszcze jednego pomieszczenia, które w moich domu stanowiło graciarnię, cóż może tutaj jest ono jakoś lepiej wykorzystywane.

Mieszkanie było urządzone w nowoczesnym stylu co od razu rzuciło mi się w oczy. W salonie meble były czarne, które z czystości niemalże błyszczały, do tego czarna kanapa i wielki biały dywan, na którym stał małej wielkości, szklany stolik. Kuchnia natomiast była cała biała co wyglądało idealnie z meblami z pokoju dziennego, przyznam szczerze, że w życiu nie powiedziałabym, że mieszka tu mężczyzna.

-Wow, świetne mieszkanie- uśmiechnęłam się do Hiszpana podchodząc do ściany z przestrzennymi oknami, widok z nich był zupełnie inny niż mój i od razu zaczęłam żałować, że nie zdecydowałam się na zamieszkanie w tym bloku.

-To mieszkanie Antonio, ale dziękuję – José zaśmiał się idąc w kierunku kuchni, z której czuć było zapach świeżego pieczywa.

-Antonio? –zapytałam nie bardzo wiedząc o kim mówi mój towarzysz.

-Mój przyjaciel, ten, który wczoraj spowodował, że Twoja sukienka zyskała zieloną plamę- wytłumaczył wyciągając z piekarnika bagietki, które zaraz później zaczął kroić i układać je na talerzu. Uśmiechnęłam się na sam widok mężczyzny z kuchni, może dlatego, że ja swojego byłego nigdy w niej nie widziałam. Tyler nie był najlepszy w gotowaniu, a jeśli już prosiłam go by coś zrobił zazwyczaj były to tosty, za którymi ja nawet nie przepadałam.

-Ach, rozumiem, tak więc gdzie jest Twoje mieszkanie? –skierowałam się w stronę kuchni a kiedy się w niej znalazłam oparłam się pośladkami o blat kuchenny i przyglądałam się brunetowi, który cały czas uśmiechał się pod nosem.

-W Hiszpanii- odpowiedział spoglądając na mnie kątem oka. Zaskoczył mnie, byłam pewna, że jest to Hiszpan, który zamieszkuje Kalifornię, jednak widocznie nie zawsze mam rację. –Przyjechałem tu na wakacje-wyjaśnił i sprawnie rozbił na patelni kilka jajek. Pokiwałam głową ze zrozumieniem a zaraz później odepchnęłam się od blatu i podeszłam bliżej bruneta.

-Pomóc Ci w czymś?

 

 

-Było przepyszne- przyniosłam ostatnie talerze z salonu do kuchni i położyłam je na blacie by mężczyzna spokojnie mógł je pochować do zmywarki. Śniadanie smakowało mi bardziej niż kiedykolwiek, pewnie dlatego, że ktoś mi je zrobił a ja nawet palcem nie musiałam kiwnąć. Rozmawialiśmy siedząc w salonie przy stole i dowiadując się o sobie mniej lub bardziej interesujących rzeczy, chociaż jestem pewna, że przez te pół godziny nie wiele dowiedziałam się o życiu José. Jest on nauczycielem angielskiego w jednej z lepszych szkół w Barcelonie, uwielbia on dzieci dlatego zdecydował się na ten zawód. Jest on jedynakiem żyjącym tylko z matką, opowiadając o swojej rodzicielce czułam, że jest to najważniejsza osoba w jego życiu, oddałby za nią życie a jeśli by trzeba było to zabiłby dla niej. Podobnie jak ja niedawno zakończył związek, który jak to powiedział „nie miał przyszłości”. I w zasadzie to wszystko czego się dowiedziałam, większość czasu rozmawialiśmy na tematy mniej interesujące.

-Chodź pokażę Ci resztę mieszkania- zaproponował mężczyzna wkładając ostatnie talerze do zmywarki, którą zaraz później włączył pozwalając na to by zajęła się ona brudnymi naczyniami. Ruszyłam za brunetem, który podążał wąskim korytarzem po chwili się zatrzymując i otwierając drzwi do sypialni, tej samej wielkości co moja, jednak zupełnie inaczej urządzona. W pokoju znajdowało się jedno wielkie łóżko przy oknie, regał z dużą ilością płyt, komoda i niewielki fotel. Ściany były koloru białego a na jednej z nich powieszony był wielki obraz panoramy Barcelony co wywarło na mnie ogromne wrażenie. Podeszłam do komody, na której postawione było kilka ramek, pierwsza  jaka rzuciła mi się w oczy przedstawiała José i najprawdopodobniej Antonio na stadionie Camp nou. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc dwóch przystojnych chłopaków w miejscu, o którym śnię dniami i nocami.

-To zdjęcie jest stare jak świat- zaśmiał się Hiszpan podchodząc do mnie i przez ramie przyglądając się zdjęciu. Oboje stoją objęci w koszulkach z FC Barcelony i wielkimi uśmiechami na twarzy, na moje oko mają około siedemnastu lat. –Na camp nou- wyjaśnił mężczyzna czego oczywiście nie musiał robić gdyż ten stadion rozpoznam wszędzie.- To stadion w Barcelonie, jakbyś nie wiedziała- uśmiechnął się do mnie szeroko a ja odłożyłam ramkę na miejsce przyglądają się brunetowi.

-Myślisz, że nie wiem co to camp nou? –zmarszczyłam brwi krzyżując ręce na klatce piersiowej. –Od kilku lat marzę by stanąć na tym stadionie- odeszłam od José podchodząc na ściany, na której wisiał obraz. Przyglądałam się każdemu szczegółowi zachwycając się przepiękną Barceloną przedstawioną na obrazie.

-Widzę, że poznałem idealną kandydatkę na żonę- zaśmiał się zaraz później siadając na ogromnym łóżku idealnie pościelonym. Uśmiechnęłam się do niego wzruszając beztrosko ramionami. Zdawałam sobie sprawę, że wiele mężczyzn marzy o tym by jego dziewczyna kochała to co on, by zainteresowania były podobne, dlatego nie dziwiłam się reakcji José. –Chociaż to dziwne, że ktoś z Ameryki interesuję się piłką nożną a tym bardziej Hiszpańskim klubem- dodał kiedy właśnie stałam przed regałem i czytałam nazwy zespołów widniejące na płytach. Większość znałam i nawet lubiłam np. Linkin Park, słucham tego od dziecka gdyż mój ojciec ich uwielbiał i chyba to on mnie do nich przekonał. Eminem, to zasługa brata, jestem zakochana w jego piosenkach dosłownie tak jak Ethan. Kings of leon ich polubiłam sama, a raczej za sprawą Tylera, który zabrał mnie na ich koncert. Tak więc mogę stwierdzić, że ten cały Antonio słucha naprawdę dobrej muzyki, mogłabym go polubić mimo tego, że przez niego moja sukienka wylądowała w koszu.

-To zasługa mojego brata- odwracając się do mężczyzny na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W jego towarzystwie czułam się swobodnie mimo, że znamy się od wczoraj czuję jakbym mogła mu powiedzieć wszystko i zrobić przy nim każdą nawet najgłupszą rzecz. Z Tylerem na początku znajomości było zupełnie inaczej, byłam nieśmiała, nigdy nie dzwoniłam do niego pierwsza, nie proponowałam spotkań, nie chwaliłam się czym się interesuję a czego nie lubię, ponieważ bałam się, że on tego nie zaakceptuje. A tutaj nagle spotykam mężczyznę, który rozumie mnie bez słów, który lubi to co ja, pochodzi z kraju, o którym ja marzę i na dodatek jest niezwykle przystojny.

     Nie narzekam na Tylera, było nam naprawdę dobrze, po prostu czasami jest tak, że dopiero po zakończeniu związku zdajesz sobie sprawę, że nie tego oczekiwałaś.

W pewnej chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do mieszkania, oboje z José spojrzeliśmy na siebie i ruszyliśmy do salonu skąd dochodziły głosy. W pokoju na kanapie leżał Antonio rozłożony na całą długość z jedną ręką na twarzy.

-Staary, jestem padnięty, wygrałem wyścig i wszystkie laski mnie pragnęły- odezwał się mężczyzna a ja spojrzałam na José, który był lekko zdezorientowany.

-Antonio- odezwał się mężczyzna stojący obok mnie, jednak jego przyjaciel nic sobie z tego nie robił chcąc dalej opowiadać swoje przygody.

-Oczywiście skorzystałem z okazji- zaśmiał się zaraz później dodając- przypuszczam, że dzisiaj niejedna nie umie przeze mnie usiąść- dumny z siebie ściągnął ze stóp buty rzucając je koło kanapy a zaraz później uniósł się widząc mnie i José stojących niedaleko niego. –Cholera- odezwał się brunet uśmiechając się szeroko i podchodząc bliżej nas, a raczej bliżej przyjaciela, nad którym się lekko nachylił. –Czemu nic nie mówiłeś?

-Próbowałem- José uśmiechnął się ironicznie oddając się od śmierdzącego alkoholem przyjaciela.

-Jestem Antonio- przedstawił się wyciągając w moim kierunku dłoń. Uśmiechnęłam się delikatnie próbując nie pokazywać mojego skrępowania, które wywołał jego nieco dziwny monolog. Uścisnęłam jego dłoń przedstawiając się a zaraz później mężczyzna oznajmił, że pójdzie się zdrzemnąć. Oboje nie ukrywaliśmy zadowolenia z jego decyzji, gdyż chyba ani mnie, ani José nie obchodziły wyskoki Antonio. 

15 komentarzy:

  1. Uwielbiam Twoje opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jose jest cudowny, mam nadzieje, ze połaczysz ich ze sobą bo myślę, że moga tworzyć zgraną pare ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. na razie jest ciekawie, oby tak dalej! pewnie niedługo będzie jakiś nieoczekiwany zwrot akcji, przynajmniej tak mi się wydaje ;> no cóż, pozostaje mi tylko czekać i życzyć Ci weny ;d

    OdpowiedzUsuń
  4. noo Antonio mial niezłe wejście, nie ma co haha a Jose... ach, też zjadłabym z takim przystojniakiem śniadanie ^^ boże, ale tekst z tym, że pewnie te laski usiąść przez niego nie mogą mnie dobił, po prostu poległam! bo nie ma to jak piękne wejście ^^ i jeszcze te wyrzuty, że czemu Jose mu nic nie powiedział haha

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu dotarłam na Twojego bloga i muszę przyznać, że mnie się podobało. :) Hope zdecydowanie nie zasługuje na takiego mężczyznę jak Tyler i dlatego się cieszę, że spotkała Jose. W ogóle kocham FC Barcelonę, a w szczególności Villę, Pique i Albę. Dokładnie w tej kolejności. :) Poza tym masz fajny styl pisania i naprawdę przyjemnie się czyta. Zobaczymy, jak to się wszystko dalej potoczy. Czekam na nowy rozdział i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny rozdział! matko, tak mi się podoba jak piszesz! doskonale wszystko opisujesz i masz świetne pomysły, dzięki czemu efekt końcowy jest cudowny! jestem ciekawa czy pomiędzy nimi coś będzie... czekam na nn rozdział! :)

    http://whenlifetakesonthecoloragain.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. cudowny rozdział , kocham twój blog , nie mogę się doczekać następnego . Jak możesz przypominaj mi o następnych postach + ja wpadłam do ciebie ty wpadnij do mnie i dodaj do obserwatorów
    http://onedirectionzawszespoko.blogspot.com/2012/10/rozdzia-14-ijego-sodka-tajemnica.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze bardzo mi się podobało :) Czytając Twoje opowiadanie nie wyczuwam sztuczności sytuacji. Nawet to spotkanie w sklepie. W końcu ludzi najczęściej spotyka się przypadkowo w chwilach, w których się o nich nie myśli :)
    Antonio jest zabójczy xd typowy facet zachowujący się jak dziecko i samiec polujący na wszystko co się rusza i nie ucieka na drzewo :D Dobrze, że jego tymczasowy współlokator jest dojrzalszy :)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście jak najbardziej mi się podobało.
    Chyba najbardziej rozbawiła mnie ta scena z Antonio. Nie ma to jak mocne wejście ;)
    Widać, że Hope i Jose powoli się ze sobą coraz bardziej zaprzyjaźniają i chyba to tylko kwestia czasu kiedy zrodzi się z tego coś więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo interesujący rozdział.. Strasznie rozbawiła mnie scena z Antonio :D Dobre wejście nie jest złe ;> Czuję, że między Hope i Jose coś się kroi ;> Czekam na więceej! :D
    +Zapraszam na 9 rozdział~ --> http://magicandblood.blogspot.com/2012/10/rozdzia-9.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubię to, że twój styl pisania jest naturalny i nie wymuszony. Za każdym razem umiem odnaleźć taką scenę, która wyzwoli we mnie każdą emocję.
    Mój ukochany Jose....♥
    Barcelona rządzi.
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziały

    http://i-believe-in-yeasterday.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Haha:D "O, orzeszki, nie Hope, nie przesadzaj." Taki krótki tekst, a poprawił mi humor:) Blog świetny, teksty powalają;) Informuj mnie, jeśli możesz. Zapraszam do mnie na nn:
    zly-chlopak.blogspot.com
    its-good-time.blogspot.com
    i na nowego bloga:
    http://coraz-mniej-nas.blogspot.com
    ;**

    OdpowiedzUsuń
  13. ♥!
    hehe w sumie to dziś weszłam na tego bloga i naprawdę mnie zainteresował. Będę często zaglądać :PP

    Pozdrawiam Eła (Nika) :*

    OdpowiedzUsuń
  14. no no no, widzę podobieństwa Antonio z Hache :D bardzo fajny rozdział :P zaciekawiło mnie to, że wspomniałaś o tych samych ulubionych artystach Hope i Antonia... ;>>
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie dziwię się,że Hope uśmiechnała się do siebie,ponieważ też bym to robiła,gdyby taki facet mnie podwiózł.Ah ;) Nieźle rozbawiła mnie sytuacja ze słodyczami.Szkoda,że wyjechał tylko na wakacje.Myślę,że Hope tego się nie spodziewała ;) Śniadanie we dwoje ;p Robi się ciekawie. Ale Antonio zaliczył wpadkę w towarzystwie głównej bohaterki.Ja bym na jej miejscu wybuchnęła śmiechem heh.

    OdpowiedzUsuń