piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 12.


     Dźwięk pukania do drzwi rozbrzmiał się po mieszkaniu, a ja czym prędzej wyleciałam z łóżka oczywiście zaplątując się w pościel i omal nie lądując na podłodze. Podbiegłam do drzwi otwierając je i widząc w nich stojącego z szerokim uśmiechem José. Mężczyzna miał na sobie długie spodnie od piżamy w granatową kratkę, białą koszulkę oraz granatową bluzę, którą zarzuconą miał na szerokie ramiona. Zmierzyłam go dwa razy wzrokiem widząc niezasznurowane biały trampki.
-Mogłeś się przynajmniej ubrać- zaśmiałam się zatrzymując wzrok na twarzy mężczyzny.
-Po co? Dzisiaj idziemy w piżamach- odparł brunet mierząc mnie przenikliwym wzrokiem. Miałam nadzieję, że sobie żartuje, gdyż moje różowe spodnie w małpki, nie nadają się do pokazywania w nich na mieście. –I nie żartuje, bierz bluzę i idziemy- pogonił mnie Hiszpan, a ja złapałam za szarą bluzę, która wisiała na wieszaku i wślizgnęłam stopy w czarne trampki.
-Zwariowałeś- zaśmiałam się przekręcając klucz dwa razy zaraz później wrzucając go do kieszeni od bluzy, którą właśnie założyłam przez głowę. –Mam jeszcze Twoją czarną bluzę w domu- przypomniałam sobie kiedy właśnie wchodziliśmy do windy, której ja wciąż się bałam i czułam jak wielka gula staje mi w gardle ze strachu.
-To lepiej pilnuj jej jak oka w głowie bo jest drogocenna- brunet zaśmiał się, a ja razem z nim po czym oboje opuściliśmy windę. Przeżyłam te straszne kilka sekund. Pożegnałam się z Benem, który mierzył nas wzrokiem po czym oboje wyszliśmy przed blok stając na chodniku i wpatrując się przed siebie.
-I gdzie ten samolot? –zapytałam kątem oka spoglądając na mojego towarzysza, który uśmiechnął się szeroko obracając się w moim kierunku.
-Nie odezwałaś się. To ja pierwszy do Ciebie napisałem, dlatego odwołałem samolot- wyjaśniał Hiszpan próbując opanować śmiech. Wzruszyłam ramionami spuszczając głowę i udając smutną do czasu do póki  José nie podszedł do mnie przytulając mnie do swojej piersi. Poczułam dreszczyk, który przeszył całe moje ciało, dosłownie od stóp od głów, a kąciki ust mimowolnie uniosły się ku górze. –Nie martw się pójdziemy w równie ciekawe miejsce- obiecał brunet obejmując mnie ramieniem po czym oboje ruszyliśmy przed siebie. W zasadzie nawet nie obstawiałam gdzie możemy iść gdyż José bywał nieprzewidywalny poza tym wydawało mi się jakby nie miał żadnej opcji i za pewne wymyśli coś spontanicznie. Chyba miałam szczęście, że napisał do mnie i wyciągnął mnie z mieszkania, nie musiałam siedzieć sama i rozmyślać co by było gdyby… Po krótkiej chwili zatrzymaliśmy się, a José zdjął rękę z mojego ramienia i obie dłonie wślizgnął do kieszeni od bluzy.
-Dobra, nie mam planu co możemy robić. Wydaje się jakby to miasto już dawno spało- powiedział głośno mężczyzna wsłuchując się w swoje echo, które ledwo dało się usłyszeć. Co do miasta to chyba miał rację, rzadko kiedy o tej porze wychodziłam z domu i chyba dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w Santa Ana nie prowadzi się nocnego trybu życia.
-Wiesz, zazwyczaj ludzie o drugiej w nocy śpią, więc co się dziwić- wzruszyłam ramionami również chowając dłonie do kieszeni od bluzy i rozglądając się dookoła. Po chwili poczułam jak mężczyzna łapie mnie za rękę i ciągnie mnie na drugą stronę ulicy. Zatrzymaliśmy się przed jednym z barów, przed którym stała tablica z napisem „Karaoke tylko dzisiaj”. Pokiwałam przecząco głową nie chcąc tam wchodzić, jednak najwidoczniej José był innego zdania gdyż nie zwracając uwagi na moje niechęci co do tego miejsca wciągnął mnie tam za rękę. Oboje zatrzymaliśmy się niemalże na środku baru, który muszę przyznać nie był takich zły. W zasadzie byłam w nim kilka razy z Tylerem i resztą, jednak od tamtej pory trochę się tutaj zmieniło. Stoliki zajmowane były przez młodsze osoby niż do tej pory to bywało, kelnerka nie była po czterdziestce, a po dwudziestce, a obrazy na ścianach były nowe, nie sprzed wojny. Na scenie właśnie stały dwie dziewczyny i obie śpiewały, a raczej fałszowały do mikrofonów świetnie się przy tym bawiąc. Uśmiechnęłam się na sam ich widok i już chciałam coś powiedzieć do José kiedy dostrzegłam, że obok mnie stoi zupełnie inny mężczyzna, którego nawet nie znałam. Rozejrzałam się dookoła w celu zlokalizowania swojego towarzysza, jednak nigdzie nie umiałam go zamierzyć.
-A teraz przed państwem José w utworze Lifehouse- you and me- usłyszałam głos dobiegający ze sceny i nie czekając dłużej zaczęłam się pod nią przeciskać. W pierwszej chwili myślałam, że źle usłyszałam jednak widząc mojego towarzysza z gitarą w ręku siedzącego na krześle moja szczęka omal nie przywitała się z podłogą. José uśmiechnął się do mnie mrugając przy tym oczkiem po czym zabrał się za granie. Stałam przed sceną wpatrując się w Hiszpana, który całkiem nieźle bawił się z instrumentem opierającym się na jego kolanach. W barze zrobiło się nieco ciemniej, a światło teraz padało tylko na José, który uśmiechał się pod nosem i w końcu zaczął śpiewać.
„What day is it
And in what month
This clock never seemed so alive
I can't keep up and I can't back down
I've been losing so much time”


     Dokładnie znałam tekst tej piosenki, od kilku lat słuchałam tego zespołu i każde ich wykonanie było wspaniałe. Jednak kiedy mężczyzna to śpiewał czułam jak dreszcze przeszywają każdy nawet najmniejszy skrawek mojego ciała. Kąciki ust uniosły się ku górze, a serce zaczęło przyśpieszać swoje bicie. Nie mogłam wyjść z zachwytu, obserwowałam bruneta zastanawiając się czy ma  jakoś wadę, jednak na tę chwilę był on idealny.
“Cause it's you and me and all of the people
With nothing to do, nothing to lose
And it's you and me and all of the people
 
And I don't know why I can't keep my eyes off of you”


     Gdy mężczyzna zaczął śpiewać refren ja nie zdając sobie sprawy zaczęłam nucić pod nosem. W barze dosłownie panowała cisza, jedynie usłyszeć można było śpiewającego  i grającego na gitarze José. Mężczyzna co chwile na mnie zerkał posyłając w moją stronę zabójczy uśmiech, który ja nie potrafiłam nie odwzajemnić.  W pewnej chwili Hiszpan uniósł się z krzesła podchodząc do mnie i wyciągając do mnie rękę, którą ja bez zastanowienia chwyciłam. José podciągnął mnie pomagając mi wejść na podest. Na moje szczęście na scenie niemalże byłam wychowywana. Od podstawówki do samego liceum brałam udział w przeróżnych spektaklach tak więc kilka osób w barze nie krępowały mnie nawet na moment. Brunet posadził mnie na krześle, na którym przed chwilą to on siedział po czym zaczął śpiewać kolejną zwrotkę.

“All of the things that I want to say
Just don't coming out right
I'm tripping on words, you got my head spinning
I don't know where to go from here”


     Uśmiechałam się dosłownie od ucha do ucha wcale nie przejmując się ludźmi, którzy w rytm melodii zaczęli klaskać. Kiedy José kończył drugą zwrotkę podszedł bliżej mnie, nachylił się nade mną wypowiadając ostatnie zdanie. A ja jedynie wpatrywałam się w jego cudowne czekoladowe tęczówki wsłuchując się w dobrze znany mi tekst. Brunet zakończył śpiewanie i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
Ludzie zaczęli bić brawo, a niektórzy nawet gwizdać będąc pełni zachwytu. Moja reakcja za pewne byłaby podobna gdyby moje i José usta nie spotkały się w zaplanowanym przez mężczyznę pocałunku. Na moim ciele pojawiły się przyjemne dreszcze gdy poczułam dłoń na swojej twarzy, która gładzona była kciukiem mężczyzny. Chwila ta nie mogła trwać długo gdyż gdy mężczyzna się ode mnie odkleił ludzie wciąż klaskali, a ja czułam się dosłownie jak w niebie. José odwrócił się do skromnej publiczności kłaniając się przed nią i oddając gitarę mężczyźnie, który właśnie wszedł na scenę. Brunet podszedł do mnie wyciągając w moim kierunku dłoń, którą szybko chwyciłam i uniosłam się z krzesła. Wraz z towarzyszem zeszliśmy z podestu, a ja nawet nie wiedziałam co zrobić, co powinnam powiedzieć. Szłam przed siebie czekając na jakikolwiek ruch mężczyzny z tego wszystkiego aż w głowie zaczęłam liczyć kroki, gdyż na nic więcej nie było mnie stać. Kątem oka spojrzałam na nasze splecione dłonie kiedy to właśnie brunet zatrzymał się przed niewielkim barem uwalniając moją dłoń z przyjemnego uścisku.
-Napijesz się czegoś?-zapytał brunet stając przed ladą, średniej wielkości baru. Byłam zbyt rozproszona by odpowiedzieć więc pokręciłam jedynie głową próbując nie kląć pod nosem kiedy po raz kolejny ktoś trącał moje ramie. –Ja chyba też tutaj nie znajdę nic dla siebie- stwierdził odpychając się od lady, na której przed chwilą spoczywały jego ręce po czym odwrócił się przodem do sceny wpatrując się w śpiewające dwie dziewczyny.
-Idźmy stąd, pokażę Ci coś- uśmiechnęłam się pociągając José za rękaw od bluzy. Oboje opuściliśmy bar, w którym zaczęło gromadzić się coraz więcej ludzi, co muszę przyznać zaczęło mnie dziwić. Myślałam, że ludzie z reguły o trzeciej w nocy śpią w swoich łóżkach, jednak widocznie myliłam się. Przemierzaliśmy ulicę miasta, które jakby zgasić wszystkie latarnie można byłoby pomyśleć, że nikt tutaj nie mieszka. Oprócz barów, w których jak zwykle siedziało wiele osób zazwyczaj świetnie bawiących się.  Stanęliśmy przed moim blokiem oboje mierząc go od samej góry po sam dół.
-To chciałaś mi pokazać? –zapytał Hiszpan uśmiechając się delikatnie i kątem oka spoglądając na mnie.  Westchnęłam głęboko unosząc kąciku ust ku górze po czym ruszyłam w stronę wejścia odwracając się za siebie by upewnić się, że mężczyzna podąża za mną.
- José rusz tyłek! –krzyknęłam na co brunet  od razu  oprzytomniał kierując się w moim kierunku. Weszliśmy do budynku udając się w stronę windy. Rzuciłam Benowi jedynie przelotny uśmiech i wraz z Hiszpanem weszłam do windy naciskając guzik z numerem 5.  José posłał mi zaskoczone spojrzenie zaraz później odzywając się.
-Wydawało mi się, że mieszkasz na drugim piętrze- skomentował mężczyzna, a kiedy drzwi od windy rozchyliły się oboje z niej wyszliśmy.
-Kto powiedział, że jedziemy do mnie?- zapytałam uśmiechając się szyderczo do towarzysza po czym pokierowała się ku schodom, które miały doprowadzić nas do miejsca, które jeszcze nikomu nie pokazałam. Piąte piętro tego bloku zamieszkiwała rodzina, która zresztą większość swojego życia spędzała poza domem. Znajdowały się  tutaj jeszcze dwa inne mieszkania, jednak oba stały puste z niewiadomych powodów. Weszliśmy po niedługich schodach na samą górę bloku po czym zatrzymaliśmy się przed stalowymi drzwiami.
-Planujesz je wyważyć? –odezwał się José, a po chwili usłyszałam za plecami jego głośny śmiech. Kiedy się odwróciłam jego twarz była dosłownie kamienna, jednak mimo wszystko wiedziałam, że ledwo radzi sobie z powstrzymaniem gromkiego śmiechu. Wyciągnęłam klucze z kieszeni bluzy i jeden z nich wsadziła do drzwi przekręcają zamek dwukrotnie. Uchyliłam drzwi, które prowadziły na dach budynku zaraz później przekraczając próg, a za mną podążył mężczyzna. –Wow- usłyszałam krótkie słowo wypowiedziane pod nosem bruneta, na które zareagowałam jedynie uśmiechem i ruszyłam przed siebie stając kilka centymetrów przed wielką przepaścią. Spojrzałam w dół biorąc głęboki oddech, a chwilę później wycofałam się i usiadłam na zimnej podłodze. –Ktoś jeszcze ma tu dostęp?
-Nie, tylko ja- uśmiechnęłam się do towarzysza, który chwilę później podszedł do miejsca, przed którym minut temu ja stałam. Wychylił on się delikatnie jednak nie na długo. Cofnął się o krok i z nieco dalszej odległości rozglądnął się dookoła podziwiając widoki. Mimo, że budynek nie należał do najwyższych to panorama miasta i tak była dość dobrze widoczna.
-Pokażę Ci coś jeszcze- uniosłam się z miejsca gestem ręki popędzając  José, który udał się za mną. Przeszliśmy dookoła i zatrzymaliśmy się gdzie ja kucnęłam wyciągając zza jednej ze skrzynek marker.  Ruszyłam dalej słysząc jak Hiszpan podąża za mną krok w krok. –Spójrz- klęknęłam na podłodze, a obok mnie kucnął mężczyzna. –Tu są zapisane wszystkie dni kiedy tu przychodzę- wyjaśniłam przejeżdżając palcem po podłodze, na której markerem zapisane było kilkadziesiąt dat począwszy od 2010 roku.
-Wow, niesamowite- skomentował brunet przyglądając się z ciekawością. –Rok temu bywałaś tutaj niemalże codziennie- zauważył zaraz później spoglądając na mnie i wygodnie siadając na podłodze. –Dlaczego? –zapytał kiedy właśnie w skupieniu zapisywałam dzisiejszą datę. Zazwyczaj nosiłam marker w torebce, jednak czasami zdarzało mi się przychodzić bez torebki tak więc za skrzynką zawsze musiał być pisak, który systematycznie wymieniałam. Słysząc pytanie towarzysza wzięłam głęboki oddech nie przenosząc wzroku z dat, które w sercu znaczyły dla mnie bardzo wiele. To właśnie po śmierci Ethana każdą noc spędzałam tutaj, patrzyłam w niebo wierząc, że brat widzi mnie z góry i posyła w moim kierunku swój szczery uśmiech. To tutaj najczęściej pisałam w moim pamiętniku wylewając do niego wszystkie uczucia skrywane w głębi swojej duszy. –Hope?- z transu zupełnej nieświadomości wyrwał mnie głos José, który położył zaraz później dłoń na moim ramieniu. –Wszystko ok? –zapytał nachylając się i spoglądając w moją twarz. Uśmiechnęłam się, a przynajmniej próbowałam to uczynić po czym usiadałam obok niego i skuliłam nogi podciągając je pod brodę.
-Po śmierci brata- odpowiedziałam na wcześniej zadane pytanie po czym przeniosłam wzrok na José, który najwidoczniej był zaskoczony odpowiedzią- Właśnie wtedy bywałam tutaj codziennie- wyjaśniłam rozglądając się po mieście, z którym tak bardzo byłam z żyta. To tutaj pierwszy raz się zakochałam, w tym mieście pierwszy raz złamałam nogę, poszłam do szkoły czy przeżyłam swój pierwszy pocałunek.
-Ja… Nie wiedziałem-odparł po krótkiej chwili zaraz później dodając- Przepraszam.
-Nie przepraszaj- machnęłam ręką uśmiechając się do mężczyzny. Zdawałam sobie sprawę, że nie wiem on o Ethanie, bo kto by mógł się spodziewać. Przecież jeśli poznaje się dziewczynę to nie osądza się z góry, że jej brat nie żyje, to by mogło być nieco dziwne.
-Ale wiem co czujesz- odezwał się po chwili, a ja spojrzałam jedynie na niego chcąc by kontynuował. –Też straciłem bliską mi osobę. Mój ojciec zginął na wojnie kiedy miałem siedem lat. –głos José był spokojny jednak widziałam, że w środku wszystko powraca, wiedziałam co przeżywa gdyż ja na samo wspomnienia o Ethanie miałam taką samą reakcję. Wszystko wracało w najmniej oczekiwanych momentach. Zaczęło ściskać serce, a łzy mimowolnie napływać do oczu, w głowie natomiast tysiące myśli i wspomnień na temat utraconej osoby. – Moje wspomnienia z ojcem są dosłownie za mgłą, nawet jeśli nie wiem jakbym się starał, nic nie potrafię sobie przypomnieć. Przez wiele lat próbowałem  jednak oglądanie wspólnych filmów czy zdjęć,  zupełnie nic nie daje , jakby w mojej głowie była jednak wielka pustka. –dokończył, a ja znowu poczułam ogromne ściśnięcie serca, przez które moje oczy zostały napełnione sporą ilością łez. Jednak nie było to spowodowane tylko wspomnieniem Ethana, była to zasługa José -mężczyzny, który ze stratą ojca boryka się kilkanaście lat dłużej niż ja. 
-Przykro mi- odezwałam się łamiącym głosem, a chwilę później poczułam jak kilka łez mimowolnie spływa po moim policzku. Nie chciałam by brunet je zobaczył, nie chodzi o to, że się ich wstydziłam, raczej problem tkwił w tym, że obiecałam sobie być twarda, a za każdym razem jest tak samo.
-Hej, ale nie płacz- łagodny głos José dotarł do moich uszu powodując delikatny uśmiech zarówno na mojej jak i Hiszpana twarzy. Mężczyzna kciukiem starł ostatnią łzę płynącą po moim policzku po czym odgarnął moje niesforne kosmyki włosów opadające na twarz. –Jeśli chcesz, opowiedz mi o swoim bracie- uśmiechnął się przyjaźnie chwilę później obejmując mnie ramieniem i pozwalając na to by moja głowa spoczęła na jego ramieniu.
-Może kiedy indziej- przymrużyłam oczy tym samym nie pozwalając ostatnim łzom na wypłynięcie. Siedzieliśmy w ciszy kilka minut, aż w końcu oboje zaczęliśmy ziewać i jednogłośnie stwierdziliśmy, że pora wracać. Opuściliśmy dach, z którym zawsze ciężko było mi się żegnać po czym zjechaliśmy winą na drugie piętro gdzie José odprowadził mnie do drzwi.
-Śpij dobrze- odezwał się brunet podchodząc do mnie i całując mnie w czółko. Uśmiechnęłam się pod nosem otwierając drzwi od mieszkania, do którego weszłam i zanim zamknęłam drzwi rzuciłam krótkie „dobranoc” czekając aż drzwi windy gdzie właśnie wszedł Hiszpan się zamkną.


Hej, hej, hej! Przede wszystkim dziękuję za wszystkie komentarze, które zostawiacie pod każdym postem, jestem Wam ogromnie wdzięczna gdyż to właśnie Wy motywujecie mnie do dalszego pisania! :) I mam do Was małe pytanko, znacie może jakieś ciekawe szabloniarki? Gdyż chciałabym zmienić wygląd mojego bloga, a niestety sama tego nie zrobię gdyż posiadam dwie lewe ręce ;< Tak więc jeśli znacie kogoś kto potrafi to robić mogłybyście podać mi jakieś namiary na te osoby? Byłabym wdzięczna i dziękuję! <3

piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 11.


     Uporczywy dźwięk telefonu rozbrzmiał się w torebce, kiedy właśnie siedziałam na trawie przed grobem brata i opowiadałam mu ostatnie dni mojego życia. Znalezienie komórki w torebce dosłownie graniczyło z cudem, jednak w końcu wpadła mi one w ręce, a na wyświetlaczu widniało imię chłopaka. Uśmiechnęłam się pod nosem naciskając zieloną słuchawkę i przykładając telefon do ucha.
-Słucham?- zapytałam przypominając sobie, że tak naprawdę nie pożegnałam się dzisiejszego dnia z José.
-Gdzieś Ty uciekła? –usłyszałam łagodny głos Hiszpana, a w tle można było usłyszeć jeszcze kogoś, najprawdopodobniej był to Antonio jednak nie daję sobie ręki uciąć.
-Musiałam iść, wybacz, że się nie pożegnałam- wytłumaczyłam się, a po chwili usłyszałam głośne „Zamknij się”. W pierwszej chwili pomyślałam, że te słowa kierowane są do mojej osoby jednak najwidoczniej tak nie było, gdyż w tle usłyszałam drwiący śmiech drugiego mężczyzny.
-Wybacz, to oczywiście, nie było do Ciebie- wyjaśnił José zaraz później dodając- W porządku, a co dzisiaj robisz? –zapytał szepcząc do osoby towarzyszącej, jednak tym razem nie byłam w stanie usłyszeć o czym rozmawiają  mężczyźni.
-Muszę załatwić kilka spraw, a co? miałeś jakieś propozycję? –zaśmiałam się rozglądając dookoła. Ludzie przechodzący tuż obok mnie siedzącej na trawie przy grobie brata mierzyli moją osobę złowrogim wzrokiem, zapewne nie podobał im się fakt rozmawiania przez telefon na cmentarzu. Starałam się robić to cicho, jednak widocznie ludziom to przeszkadzało.
-W zasadzie chciałem Cię zabrać na wycieczkę moim samolotem dookoła świata z przeróżnymi gwiazdami na pokładzie, ze wspaniałym jedzeniem i najdroższym winem, no, ale skoro masz jakieś plany- odpowiedział smętnie mężczyzna, a ja jedynie zaśmiałam się do słuchawki i widząc zabijający wzrok przechodzącej kobiety momentalnie spoważniałam. Poprawiłam włosy, które opadały mi na twarzy z każdym silniejszym powiewem wiatru, który towarzyszył mi od samego rany.
-Hm, wiesz skoro tak to mogę dać Ci znać jak będę już wolna, postaram się załatwić wszystko jak najszybciej- dodałam szybko na co usłyszałam śmiech mężczyzny po drugiej słuchawce telefonu.
-Dobra, w takim razie czekam na odzew i już dzwonię po samolot- odezwał się José, a ja jedynie pokiwałam z niedowierzaniem głową. Mój uśmiech nawet na moment nie schodził z twarzy. Pożegnałam się z brunetem i wrzuciłam telefon do torebki. Pogładziłam dłonią nagrobek brata i spojrzałam na zdjęcie które widniało tuż obok jego nazwiska. Chyba nigdy nie zapomnę jego twarzy, uśmiechu, który towarzyszył mu każdego dnia, czy nawet momentów gdy tak strasznie mnie denerwował, że pragnęłam by się wyprowadził. Ucałowałam jego zdjęcie przypominając sobie jak w wieku trzynastu lat byłam zła na brata  gdy powiedział mi, że ma dziewczynę. Wiedziałam, że będzie miał wtedy mniej czasu dla mnie jednak on obiecał, że tak nigdy się nie stanie i w zasadzie do końca dotrzymał obietnicy. Zawsze byłam dla niego na pierwszym miejscu czemu dziwiło się wiele osób, a ja mogłam być jedynie mu za to wdzięczna.


     Weszłam do księgarni, do której kiedyś dość często zaglądałam nabywając co rusz nową książkę. Dzisiaj również po to przyszłam, jedynak tym razem nie spędzę tutaj kilku godzin na wybraniu tej jedynej. Udałam się pod odpowiednie regały i jedyne co musiałam zrobić to odnaleźć nazwisko, które muszę przyznać z trudnością przechodziło mi przez gardło. Obiecałam sobie, że nie będę czytać nowej książki Tylera, a tym bardziej nie będę jej kupować, jednak telefon od Briana przekonał mnie, że powinnam to zrobić. W zasadzie zapytał on tylko czy ją czytałam, jednak skoro zadał on to pytanie to coś musiało w tym być. Odnalazłam książkę, której zawzięcie szukałam i odczytałam tytuł widniejący na okładce „Miałem wszystko, zostałem z niczym”. Na okładce było zdjęcie mężczyzny- w zasadzie miałam problem z ocenieniem tego czy jest to mój były. Osoba na okładce siedziała w barze, a w ręku trzymał butelkę piwa, które Tyler uwielbiał. Udałam się z książką do kasy i płacą za nią opuściłam pomieszczenie. W pierwszej chwili chciałam udać się do domu i dopiero tam zabrać się za czytanie jej jednak siedząc w metrze nie mogłam się powstrzymać  i otworzyłam książkę czytając podziękowania, w których nic interesującego się nie znajdowało. Przewróciłam kartkę widząc na dole, dedykację, przez którą omal nie spadłam z krzesła.
„Dla osoby, która zmieniła moje życie w oka mgnieniu, a ja przez głupi błąd straciłem ją na zawsze. Przepraszam za wszystko H.”
Nie czekając ani minuty dłużej zabrałam się za czytanie książki. Oczywiście pierwsze kilka kartek nie wydały mi się nad wyraz interesujące, jednak z każdą minutą miałam wrażenie jakbym przeżywała to wszystko na własnej skórze. Może dlatego, że postacie z książki były dosłownym odzwierciedleniem mnie i Tylera. Mimo innych imion i nazwisk wiedziałam, że bohaterzy to my, ten sam związek, te same problemy, wspólne chwile. Czytając to miałam przeróżne odczucia, w pierwszej chwili poczułam złość, że Tyler opisał nasze prywatne życie w książce, jednak później z każdą kartką zaczęłam inaczej na to patrzeć. Zaczęłam rozumieć co czuje mężczyzna, żałował wszystkich swoich błędów, a bohaterkę, która odgrywała moją rolę przedstawił jako idealną kobietę.       Doczytałam do trzydziestej strony kiedy usłyszałam komunikat, że zbliżamy się na stację, na której ja powinnam wysiąść. Zamknęłam książkę nawet nie chowając jej do torebki po czym opuściłam szybko pociąg kierując się w stronę mieszkania. Na moje szczęście metro miałam prawie pod nosem tak więc pod blokiem byłam w przeciągu trzech minut. Weszłam do środka witając się z Benem po czym udałam się po schodach na piętro, na którym mieściło się moje mieszkanie. Wchodząc do niego pierwsze co to otworzyłam okno i ściągając buty ze stóp opadłam na kanapę otwierając książkę na stronie, na której zakończyłam czytanie.  Znowu zostałam pochłonięte przez czarne literki napisane na białej kartce. Każde zdanie było idealnie złożone, wszystkie uczucia trafiały do mojego serca powodując przyśpieszenie jego bicia. Zaczęłam na nowo przypominać sobie całe dwa lata spędzone z mężczyzną, który zmienił moje życie, który potrafił mi pomóc, a za razem skrzywdzić tak, że kilka razy podczas czytania zastanawiałam się po co tak właściwie to robię. Tyler nie opisał w książce momentu wypadku mojego brata, za co byłam mu wdzięczna, jednak mimo wszystko drażniło mnie to, że wiele osób może domyślić się, że to nasza historia. Brian i Sophie zapewne już po dedykacji wywnioskowali, że książka będzie o naszej dwójce, a czytając ją dowiedzą się wiele faktów na temat naszego życia prywatnego.    Przerwałam czytanie na stronie setnej po czym przetarłam oczy dostrzegają, że w pokoju zaczęło się robić coraz ciemniej gdyż na dworze zachodziło słońce. Wstałam by zapalić światło i nie robiąc nic więcej powróciłam do dzisiejszej lektury.  Tyler opisał nawet moment gdy krzyczałam na niego za brudne naczynia w zlewie i za pety na balkonie. Jednak nawet nie wspomniał, że byłam wtedy na niego zła, że nie chciałam go przez cały wieczór widzieć na oczy, po prostu wziął całą winę na siebie, a mnie pokazał w świetle perfekcyjnej dziewczyny. Wszystko wydawało się takie dobrze znane, idealne a z drugiej strony gdy tylko odwracałam wzrok od książki nagle dochodziła do mnie szara rzeczywistość. Oczywiście nie narzekam na swoje dotychczasowe życie, jednak będąc z Tylerem wszystko wydawało się takie łatwe, ułożone. Miałam na kogo liczyć, do kogo się przytulić, a kiedy wracałam do domu on zawsze w nim na mnie czekał. Potrząsnęłam głową nie chcąc litować się nad mężczyzną, który tak bardzo mnie zranił po czym wróciłam do literek, które z czasem zaczęły mi się podwajać przez łzy, które napłynęły do oczu.
„Pracował ciężko każdego dnia, z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Oczy miał podkrążone, twarz bladą, a kiedy tylko gwałtowniej się poruszył na jego twarzy malował się grymas bólu. Nie mogłem na to pozwolić, poszedłem do banku i wybrałem pieniądze, których on tak bardzo potrzebował. Następnego dnia wręczyłem mu je, oczywiście na początku nie chciał ich przyjąć, jednak wziął je i rozpłakał mi się jak małe dziecko, był wdzięczny do ostatnich swoich dni. Oddał cały dług ludziom, którzy go dręczyli.  Za resztę, która mu została kupił dwa bilety, chcąc najzwyczajniej w świecie spełnić marzenie swojej młodszej siostry. Dlatego oświadczyny odłożyłem na następny rok.”
Czytając ten fragment w pierwszej chwili nie miałam pojęcia o kim jest mowa, jednak z każdym dalszym słowem zdałam sobie sprawę, że Tyler pisał o Ethanie o moim kochanym starszym bracie. Pamiętam te dni, kiedy Ethan nie miał czasu ze mną się spotkać, a gdy odbierał telefon słyszałam jego zmęczony głos, jednak on tłumaczył się delikatnym przeziębieniem. Tyler mu pomógł, oddał mu wszystkie oszczędności, o których ja nawet nie wiedziałam, które najprawdopodobniej miały pójść na pierścionek dla mnie. Tyler chciał mi się oświadczyć, chciał spędzić ze mną resztę życia, jednak nie zrobił tego. Wszystkie pieniądze podarował on mojemu bratu, który za pewne nie zdawał sobie sprawy na co przeznaczone były te oszczędności. Ethan miał dług, o którym ja nawet nie wiedziałam, spłacił go a za resztę kupił bilety na Camp Nou, które teraz leżą w moim pudełku.
     Łzy zaczęły spływać mi po policzkach coraz większymi strumieniami przez co kartka książki została zmoczona. Nie mogąc dłużej tego czytać zamknęłam ją i odłożyłam na stół wycierając policzki. Pragnęłam porozmawiać z bratem, dowiedzieć się jaki miał problem, dlaczego nie powiedział mi o nim tylko najzwyczajniej w świecie to przede mną ukrywał.  Fakt, nie znalazłabym teraz sposobu na rozmowę z Ethanem, ale jest jedna osoba, która może mnie oświecić. Zerwałam się z miejsca chwytając jedynie za telefon, który leżał na stole po czym udałam się do wyjścia. Może spotkanie z Tylerem to nie najlepszy pomysł, jednak ja nie mogłam czekać ,a nic sensownego nie przychodziło mi w tym momencie do głowy.

     Dzwoniłam domofonem chyba ze sto razy, jednak nikt nie raczył go odebrać. Portier najwidoczniej dopiero po chwili mnie rozpoznał gdyż wyszedł zza długiej lady i otworzył szklane drzwi. Nie zdążyłam nawet uchylić ust kiedy mężczyzna oznajmił, że Tyler wyszedł gdzieś rano i jeszcze nie wrócił. Westchnęłam cicho dziękując za informację po czym udałam się przed siebie zastanawiając się gdzie mogę spotkać mężczyznę. Przechodziłam obok księgarni, a kiedy zobaczyłam Tylera książkę na wystawię nagle poczułam się jakby żarówka pojawiła się nad moją głową. Przyśpieszyłam kroku i kiedy w końcu znalazłam się przed miejscem, w którym na dziewięćdziesiąt procent jest  blondyn westchnęłam głęboko czując jak wszystkie moje mięśnie sztywnieją. Nawet postawienie kolejnego kroku sprawiło mi trudność, głowa zaczęła pulsować, a w brzuchu wszystko jakby zaczęło zmieniać swoje miejsce. Jednak jeśli chciałam dowiedzieć się prawdy musiałam tam wejść. Pchnęłam drzwi do jednego z barów po czym rozejrzałam się dookoła czując na sobie wzrok pijanych mężczyzn. Ujrzałam przy jednym ze stolików wiedzącego Tylera, wyglądał dosłownie jak postać z okładki jego książki. Nie czekając dłużej bez wahania ruszyłam w jego kierunku zatrzymując się przed stolikiem.
-Musimy porozmawiać- odparłam stanowczo widząc jak blondyn unosi wzrok na mnie.               
-Hope? –zapytał chyba będąc zdziwiony moim widokiem po czym zamoczył usta w trunku, który stał na stole przed nim. Bez zastanowienia zajęłam miejsce naprzeciwko niego wpatrując się w drewniany stół dzielący nas. –O co chodzi ?- odezwał się blondyn kiedy to właśnie rozchyliłam usta by wydać z siebie dźwięk.
-O Twoją książkę- odparłam przenosząc powolnie wzrok na towarzysza. Zmierzyłam wzrokiem dosłownie każdy milimetr jego twarzy, począwszy od włosów poprzez nos, usta czy oczy, które patrzyły na mnie smutnym wzrokiem.
-Czytałaś ją?- zapytał prostując się na krześle i lekko nachylając się nad stołem, przez co ja oparłam się o oparcie by nie znajdować się zbyt blisko Tylera.
-Chodzi o…- zaczęłam przełykając głośno ślinę po czym rozejrzałam się dookoła. Było koło dwudziestej a w barze już siedzieli nieźle wstawieni faceci, co się dziwić niektórzy zapewne przebywają tu od samego rana. Jednak nie Tyler, jak na moje oko był on trzeźwi, więc to musiało być jego pierwsze piwo, tak więc tym lepiej dla mnie. –Chodzi o Ethana- wyjaśniłam przenosząc wzrok na mężczyznę, który westchnął głęboko opadając na oparcie krzesła, które do najwygodniejszych nie należało. –Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Dlaczego miałeś tajemnicę z moim bratem?
-Hope, to nie była żadna tajemnica- odezwał się spokojnym głosem Tyler upijając po chwili kilka łyków piwa.
-W takim razie dlaczego o niczym nie wiedziałam? –zapytałam czując jak łzy napływają mi do oczy, nie chciałam ich pokazywać, a tym bardziej nie chciałam by wypłynęły one kolejny raz dzisiejszego dnia. Mężczyzna westchnął głośno jakby nagle szukając odpowiedzi w głownie na zadane przeze mnie pytanie.
-Obiecałem  mu, że nic Ci nie powiem. Nie chcieliśmy Cię martwić, to wszystko.- Tyler dosłownie w tej samej chwili nachylił się nad stołem co ja, jednak tym razem nie przeszkadzało mi  to, że znajdowaliśmy się zbyt blisko siebie. Nie utrzymywałam z nim kontaktu wzrokowego do póki  czułam łzy w oczach.
-Jaki to był dług, co? –zapytałam po chwili spoglądając w zielone tęczówki towarzysza. Kiedyś kochałam te oczy, mogłam wpatrywać się w nie godzinami, jednak teraz było zupełnie inaczej. Nie wywierały one na mnie żadnego wrażenia. Jeszcze wczoraj nawet nie byłabym w stanie w nie spojrzeć, jednak po przeczytaniu połowy książki zrozumiałam, że Tyler zrobił wiele i dla mnie i przede wszystkim dla mojego brata.
-Nie ważne- odpowiedział kręcą przy tym głową, jednak ta odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Chciałam wiedzieć dosłownie wszystko, Ethan był moim bratem więc mam do tego prawo.
-Ważne Tyler, to jest cholernie ważne, więc proszę Cię powiedz mi wszystko- odezwałam się z lekko uniesionym głosem, jednak wcale tego nie planowałam. Może po prostu ten temat jest dla mnie zbyt ciężki i zbyt świeży.
-Hope, ale po co? To niczego nie zmieni, zapomnij o tym, po prostu zapomnij.
-Zmieni i to bardzo dużo. Tyler, Ethan był moim bratem, więc mam prawo wiedzieć.- krzyknęłam na mężczyznę, a kilku facetów siedzących obok przeniosło na nas wzroki. Mój towarzysz jedynie spojrzał w ich kierunku mierząc ich piorunującym wzrokiem na co oni oboje odwrócili głowy w drugie strony.
-Obiecałem, że nie powiem, więc przykro mi Hope.- blondyn wzruszył ramionami unosząc się z miejsca i kierując się do wyjścia. W pierwszym momencie chciałam się poddać i po prostu pozwolić mu na odejście, jednak po kilkunastu sekundach oprzytomniałam i uniosłam się prędko z miejsca doganiając już na dworze Tylera.
-Zaczekaj- krzyknęłam, na co mężczyzna zatrzymał się nie odwracając się. Wyminęłam go stając naprzeciwko i wpatrując się w jego kamienną twarz.
-Nie obchodzi mnie, że mu coś obiecałeś. Ethana nie ma, więc Twoja obietnica nie jest już ważna- powiedziałam widząc jak Tyler przenosi na mnie wzrok i kręci głową. Wiedziałam, że w końcu ulegnie, zawsze ulegał.
-Ethan miał problemy z hazardem. –wyjaśnił a ja poczułam jak nagle moje nogi robią się miękkie i uginają się w kolanach. Mój kochany brat był hazardzistą? To niemożliwe, każdy ale nie mój brat.
-Kłamiesz- odpowiedziałam na co mężczyzna parsknął pod nosem stając obok mnie jednak w przeciwnym kierunku.
-I po co miałem Ci mówić? Żebyś nie uwierzyła? –zapytał jednak nie czekając na odpowiedź ruszył przed siebie. Wzięłam kilka głębokich oddechów po czym odwróciłam się widząc oddalającą się sylwetkę mężczyzny. Dopiero w pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że Tyler nie miał powodów do kłamania. Nie czekając ruszyłam biegiem przed siebie i kiedy dogoniłam blondyna stanęłam przed nim blokując mu tym sposobem przejście.
-Ile mu dałeś?- zapytałam zdyszana próbując wyrównać swój oddech, co wcale nie należało do najłatwiejszych rzeczy.
-Hope to nie istotne- po głosie jak i minie wiedziałam, że Tyler ma dość tego tematu, jednak dla mnie on wciąż nie był zakończony więc nie mogłam się zbyt szybko poddać. Ethan nie powiedział mi tego jak żył, więc muszę sama się tego dowiedzieć, a uwierzcie patrzenie na Tylera po tym co mi zrobił nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy.
-Owszem to jest istotne, więc po prostu mi powiedz- odezwałam się schodząc na bok wraz z Tylerem. Ludzie zaczynali już kląć pod nosem, że stoimy na środku chodnika, dlatego oboje odsunęliśmy się pod jeden z bloków.
-Po co chcesz to wiedzieć, co? Co to zmieni?- zapytał Tyler a oparłam się o ścianę przymykając lekko powieki. Musiałam się uspokoić to wszystko działo się jak dla mnie za szybko, jednak miałam szczęście, że gdy otworzyłam oczy mężczyzna wciąż obok mnie stał wpatrując się w moją osobę.
-Chcę Ci oddać te pieniądze, więc proszę powiedz mi ile pożyczyłeś mojemu bratu- spojrzałam na blondyna, który po raz kolejny pokręcił głową po czym nachylił się nade mną odpowiadając:
-Pożyczyłem je Ethanowi, nie Tobie, więc nie musisz ich oddawać.
-Ale chcę to zrobić- odpowiedziałam czując jak dłonie zaczynają mi się pocić. Miałam już po dziurki w nosie wyciągania wszystkich informacji od mężczyzny.
-Przykro mi, ode mnie się już niczego nie dowiesz. Daj sobie spokój Hope, Ethan by tego nie chciał. –Tyler wzruszył ramionami a po chwili pogładził mnie po włosach. Poczułam się jak kiedyś, kiedy kłóciliśmy się a on po prostu gładził moja głowę chwilę później przytulając mnie i przepraszając za swoje zachowanie. Natomiast tym razem odbyło się bez obejmowania czy przepraszania. Tyler ruszył przed siebie nawet się nie odwracając, a ja nie miałam już siły na bieganie za nim. Dzisiejszy dzień wystarczająco dał mi w kość. 
     Było koło pierwszej a ja od dwóch godzin leżałam w łóżku i nie potrafiłam zasnąć, może dlatego, że nawet nie próbowałam. Skończyłam czytać książkę Tylera, muszę przyznać, że mnie wciągnęła. Ponad dwieście stron w pół dnia to chyba dobry wynik, co? Końcówka mnie bardzo zaskoczyła, Tyler pisał, że nie potrafi sobie poradzić, że zdrada to jak dla niego zbyt wiele. Oczywiście wspomniał, że mnie wciąż kocha, a te słowa jak zwykle nie mogły przestać chodzić mi po głowie. Opisał tam dosłownie wszystko, dzięki czemu postawił sprawę dość jasno. Kiedy przyłapałam go z tą kobietą, to nie był ich pierwszy raz, nie pisał, który jednak dowiedziałam się, że żałuje każdej chwili spędzonej z Katie- tak nazywała się w książce. Czytałam to z łzami w oczach jednak sama nie wiem skąd one się tam wzięły gdyż w środku mnie panowała złość, jakiej dawno w sobie nie miałam. Jeszcze rano uważałam, że Tyler to mężczyzna bez uczuć, którego nienawidzę, i który nic dla mnie nie znaczy. Jednak po przeczytaniu jego trzeciej i jak podkreślił na końcu ostatniej jego książki, zrozumiałam, że wcale nie był pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Pomógł on mojemu bratu, bezinteresownie oddał mu pieniądze, które zbierał na pierścionek zaręczynowy, zrezygnował ze swojego szczęścia dla dobra Ethana. Pisząc o mnie tyle wspaniałych rzeczy, zrozumiałam, że znaczyłam i znaczę dla niego bardzo wiele. I chyba dlatego moja nienawiść do niego zmalała. Mimo zdrady wciąż był Tylerem, którego kochałam, jednak to nie zmienia niczego. Między mną a blondynem wszystko zostało skończone.
Usłyszałam dźwięk smsa i po omacku zaczęłam szukać telefonu na szafce nocnej, a kiedy w końcu wpadł w moje ręce odczytałam wiadomość delikatnie się uśmiechając.

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 10.

     Spacerowaliśmy nad brzegiem morza rozmawiając na przeróżne tematy począwszy od tego co uwielbiamy robić w wolnym czasie poprzez ulubione jedzenie skończywszy na tym jakiego płynu używamy do prania. Dosłownie na każdy temat można było porozmawiać z José i dosłownie raz na dwie minuty wybuchałam śmiechem w jego towarzystwie.
     W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał podwijając sobie nogawki od spodni a kiedy już to uczynił ruszył ku morzu pozwalając tym sposobem na to by woda oblewała jego nagie stopy. Chciałam podążyć jego śladem jednak czując chłodne morze bez zastanowienia wskoczyłam brunetowi na barana mając szczęście, że mój towarzysz posiadał niezły refleks i zdążył mnie złapać.
-Myślę, że zabawniej by było gdybym Cię nie złapał- zaśmiał się brunet chwilę później podrzucając mnie na plecach.
-Marny byłby wtedy Twój los- poczochrałam jego dłuższe włosy po czym oplotłam rękoma jego szyję. Chłopak wszedł po kolana do wody a ja tylko trzymałam nogi jak najwyżej potrafiłam nie chcąc by moje stopy zostały zmoczone w chłodnej wodzie. Oczywiście José za wszelką cenę chciał mi zrobić na złość i próbował wejść jak najgłębiej jednak uprosiłam go by tego nie robił obiecując mu, że kiedyś zrobię mu najpyszniejsze śniadanie na świecie.


     Słońce przedzierało się przez niedokładnie zasłonięte okno budząc mnie tym samym z cudownego snu. Przeciągnęłam się powolnie uchylając powieki i w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc gdzie jestem. Po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że w nocy podczas oglądania filmu wraz z José musiałam zasnąć. Uniosłam się z kanapy rozglądając się po pomieszczeniu, w którym nie dostrzegłam bruneta. Już miałam wstawać kiedy właśnie drzwi od domu otworzyły się a u progu stanął Antonio, co w pierwszej chwili mnie nieźle zaskoczyło.
-Kogo ja widzę- odezwał się mężczyzna rzucając plecak na fotel po czym podszedł do komody otwierając ją i bacznie czegoś w niej szukając. Nie odezwałam się wciąż będąc zaskoczona jego osobą, w zasadzie to zastanawiałam się gdzie jest José gdyż w tej chwili czułam lekkie skrępowanie w towarzystwie mężczyzny, którego praktycznie nie znam. –Spokojnie zaraz się zmywam- zaśmiał się nie przerywając swojego zajęcia. Kiedy brunet wyciągnął w końcu z komody jakąś teczkę, odetchnęłam z ulgą mając nadzieję, że opuści to pomieszczenie a ja w spokoju będę mogła odnaleźć José. –A gdzie José? –zapytał po chwili odwracając się w moim kierunku jednak nawet na moment nie przenosząc wzroku na moją osobę.
-Nie mam pojęcia- odchrząknęłam chcąc pozbyć się chrypki, którą nabyłam w nocy. Po chwili ujrzałam leżącą kartkę  na niewielkim stoliku po prawej stronie. Uniosłam się chcąc ją wziąć jednak Antonio mnie uprzedził uśmiechając się szyderczo.
„Poszedłem do sklepu. Zaraz wracam, J.” –odczytał na głos po czym zgniótł kartkę papieru rzucając nią do jednego z otwartych pudełek leżących  na komodzie. Zmierzyłam go wzrokiem nie bardzo wiedząc o co mu chodzi, na co mężczyzna wzruszył jedynie ramionami. Albo za mną nie przepadał albo miał dziwny charakter, którego ja nie potrafiłam rozgryźć. –Napijesz się?- zapytał po chwili nalewając sobie pół szklanki whisky. Spojrzałam dyskretnie na zegarek, którego wskazówka pokazywała godzinę dziewiątą.
-Nie dzięki- uśmiechnęłam się a przynajmniej próbowałam to zrobić po czym uniosłam się z kanapy wślizgując swoje stopy w czarne koturny.
-Wybierasz się gdzieś? –zapytał zajmując miejsce, na którym przed chwilą siedziałam.
-Tak, będę już lecieć. Powiedz José, że się z nim skontaktuję- poprosiłam mężczyznę, który jedynie burknął coś pod nosem dolewając sobie whisky. Westchnęłam głęboko udając się do wyjścia, sama nie wiedząc czemu to robię. W zasadzie marzyło mi się śniadanie u boku José jednak z drugiej strony w towarzystwie Antonio nie czułam się najlepiej. Odkąd pojawił się dzisiejszego ranka miałam wrażenie, że nie dogadam się z nim ani dzisiaj ani przy najbliższym spotkaniu. Z naszej piętnastomianowej rozmowy, która w zasadzie była monologiem Antonio wywnioskowałam, że to człowiek z trudnym charakterem a ja nie jestem na tyle mocna psychicznie by podołać zadaniu i spróbować się z nim zaprzyjaźnić.
W połowie drogi na przystanek zorientowałam się, że wciąż jestem w bluzie mężczyzny co ani trochę mi nie przeszkadzało. Przysunęłam materiał bluzy do nosa czując woń jego cudownych perfum, które wywołały delikatny uśmiech na mojej twarzy. Muszę przyznać, że wczorajszy wieczór był jednym z najcudowniejszych dni w moim życiu. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłam w towarzystwie mężczyzny. Po długim spacerze po plaży wróciliśmy do domku i José przygotował nam gorącą czekoladę po czym usiedliśmy przed telewizorem i przez dobre pół godziny wybieraliśmy idealny film na ten wieczór. Ode mnie padały propozycję komedii romantycznych natomiast mężczyzna stał przy filmach science fiction, w końcu zdecydowaliśmy się oglądnąć „Pan i Pani Smith”.
     Wróciwszy do domu pierwsze co zrobiłam to poszłam wziąć relaksującą kąpiel, która dzisiejszego dnia była mi naprawdę potrzeba. Podczas kąpieli miałam pełno myśli analizowałam całe moje życie zdając sobie sprawę, że brnie ono dość szybko i że za niedługo  będę musiała brać je nieco bardziej poważnie. Po godzinnym leżeniu wannie ubrałam się i nie chcąc przesiedzieć całego dnia w postanowiłam odwiedzić rodziców. Było po trzynastej więc zdawałam sobie sprawę, że rodzice są w pracy dlatego musiałam spotkać się z nimi właśnie tam.
Mój ojciec- Mark Davis pięćdziesięcioletni mężczyzna, który nie widzi świata poza swoją żoną oraz mną- jego jedyną córką. Mimo swojego wieku był on przystojnym policjantem i nie raz spotykał się z komplementami na temat jego wyglądu. Wiele osób nieraz pytało nas czy jesteśmy rodzeństwem na co mój ojciec odpowiadał śmiechem po czym chwalił się, że tak piękną to może mieć on tylko córkę. Przed śmiercią Ethana każdą niedziele spędzaliśmy rodzinnie. Albo wypad do parku, albo piknik, granie w piłkę czy nawet wspólne oglądanie filmu czy gotowanie. Nieraz przyjaciółki zazdrościły mi kontaktu z rodziną jednak po odejściu mojego brata wszystko uległo zmianie. Wciąż dogadywałam się z rodzicami, jednak nasze niedziele nie wyglądały tak samo jak wyglądały ode z Ethanem.
     Weszłam do budynku witając się z każdą napotkaną mi osobą. Wszyscy na komisariacie mnie znali gdyż nieraz jako małe dziecko ojciec brał mnie do pracy gdyż nie miał mnie z kim zostawić. Kiedy musiał jechać na jakąś akcje zostawiał mnie z inną osobą przez co chyba każdy tutaj przyczynił się w jakimś stopniu do wychowania mnie.  Wiele ludzi myśli, że policjanci to tylko ludzie, którzy są bez serca a tym bardziej bez poczucia humoru, jednak to nie prawda. W oddziale mojego ojca pracowało około piętnastu mężczyzn- tak właśnie, ani jednej kobiety- i każdy z nich był wspaniałą osobą. Siedzą tutaj, wraz z nimi wszystkimi nie było dnia bym się nie popłakała ze śmiechu.
Zapukałam delikatnie w drzwi prowadzące do biura mojego ojca, który jako jedyny miał swój oddzielny gabinet. Reszta mężczyzn siedziała w jednym wielkim pomieszczeniu przy swoim biurku i cierpliwie czekali na jakieś wezwanie bądź pisali raporty podrzucone przez szefa. Weszłam do środka widząc siedzącego za biurkiem ojca, który na mój widok z promiennym uśmiechem uniósł się z miejsca podchodząc do mnie i przytulając mnie do swojej piersi.
-Cóż za miła niespodzianka-odezwał się Mark całując mnie w głowę. Uwielbiałam kiedy to robił, do dziesiątego roku życia robił to codziennie przed moim pójściem spać.- Usiądź- wskazał na fotel naprzeciwko jego biurka. Bez zastanowienia zajęłam miejsce, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu, w którym od miesiąc albo trochę dłużej nic się nie zmieniło. –Co Cię do mnie sprowadza? –zapytał ojciec siadając na swoim miejscu i opierając łokcie o blat stołu a na dłoni opierając głowę.
-A postanowiłam dzisiaj odwiedzić moich staruszków- zaśmiałam się widząc szeroki uśmiech na twarzy mojego towarzysza. Po rozstaniu z Tylerem następnego dnia wykonałam telefon do rodziców informując ich o zaistniałej sytuacji. Oboje byli strasznie zaskoczeni gdyż przepadali za nim i od początku uważali go za idealny materiał na męża. –Jak się czujesz?
-W porządku, chociaż ta praca coraz bardziej mnie wykańcza, mogłem zostać tym modelem- uśmiechnął się ojciec poprawiając swoje brązowe w zasadzie w połowie siwe włosy.
-Trzeba było, kto wie może teraz mój ojciec byłby na okładkach Vouge- zaśmiałam się a wraz ze mną Mark jednak nie na długo gdyż do pokoju wszedł jeden z policjantów, oznajmiając, że jest on wzywany do kradzieży. Ojciec niechętnie uniósł się z miejsca zarzucając na swoje ramiona służbową kurtkę po czym sięgnął po telefon leżący na biurku i wsadził go do kieszeni.
-Muszę lecieć słonko- oznajmił podchodząc do wyjścia a ja wraz z nim. Mężczyzna ucałował mnie po czym oboje opuściliśmy gabinet.
-Jasne, zadzwonię do Ciebie w tym tygodniu- uśmiechnęłam się machając ojcu, który przyśpieszył tempa by dołączyć do swojego partnera zawodowego.  Pożegnałam się z resztą policjantów rzucając krótkie „na razie” i uśmiechając się szeroko po czym wyszłam z budynku kierując się przed siebie. Miałam szczęście, że praca ojca była oddalona od redakcji zaledwie kilkadziesiąt metrów więc dojście do mamy zajęło mi góra siedem minut. W tym biurze również wszyscy mnie znali gdyż miałam tutaj podczas studiów staż i zdążyłam poznać dużo osób. Mamy biuro znajdowało się dosłownie na samej górze czyli na trzydziestym piętrze, co zazwyczaj najbardziej mnie przerażało gdy tu przychodziłam. Jazda windą nie sprawia mi radości jednak w tym wypadku nie mam innego wyboru gdyż dojście po schodach zajęłoby mi cały dzień.  Miałam szczęście, że akurat wchodził do winy jakiś mężczyzna więc nie musiałam tej katorgi znosić sama. Będąc na wyznaczonym piętrze przywitałam się z sekretarką, która była kobieta po trzydziestce. Zapukałam do drzwi do biura mamy a kiedy usłyszałam jej głos, który pozwolił mi na wejście nacisnęłam klamkę uchylając drzwi.
Moja mama- Tracy Davis, kobieta przed pięćdziesiątką. Blond włosy, niebieskie oczy i zadarty nos, moje przeciwieństwo, natomiast Ethan był dosłownie identyczny jak moja rodzicielka. Tracy siedziała przy biurku w skupieniu notując coś na komputerze jednak gdy tylko mnie ujrzała uniosła się z miejsca i podeszła do mnie mocno przytulając.
-Ale wybrał dzień, zaraz muszę uciekać na konferencje- odezwała się rodzicielka, która chwilę później wróciła na swoje miejsce wlepiając wzrok w komputer. Westchnęłam pod nosem opadając na kanapę, która stała przy oknie.
-Jacy Ci moi rodzice są zalatani- skomentowałam uśmiechając się gdy tylko ujrzałam unoszące się ku górze kąciki ust Tracy.
-Byłaś u ojca? –zapytała nie przerywając ciągłego pisania.  Nim zdążyłam odpowiedzieć rodzicielka mnie uprzedziła dodając- Mam nadzieję, że zanim wyszedł naprawił kran.- zaśmiałam się wiedząc, że Mark za pewne tego nie zrobił. Nieraz mama musiała go po sto razy prosić by on w końcu zrobił to o co się domagała. Kiedy mama uniosła się z krzesła wkładając do torby jakieś dokumenty ja również wstałam z kanapy, która zazwyczaj zajmowana była wyłącznie przeze mnie. –Wpadnij do nas jeszcze w tym tygodniu, dawno nie byłaś na obiedzie- odezwała się Tracy podchodząc do mnie i przytulając mnie do siebie. Przyznam szczerze, że brakowało mi tych chwil, kiedy któreś z rodziców bez powodu podchodzi do mnie i obejmuje swoim ramieniem.
-Postaram się wpaść- uśmiechnęłam się i obie z rodzicielką wyszłyśmy z jej gabinetu. Ja pokierowałam się w stronę windy natomiast Tracy skręciła w prawo udając się na zaplanowane spotkanie. Moi rodzice zawsze pracowali do późna czasami wracali do domu kiedy ja już spałam, jednak mimo wszystko nigdy nie czułam się zaniedbana. Niedziele zawsze spędzaliśmy całą rodziną, albo w domu albo jechaliśmy na małą wycieczkę świetnie bawiąc się w swoim towarzystwie.


Przepraszam za zaległości na Waszych blogach, ale to wszystko przez szkołę. Postaram się nadrobić to w ten weekend, więc jeśli mogłybyście zostawcie w komentarzach linki ze swoimi blogami. :)